Kamil Nowak – autor bloga BlogOjciec

Kamil Nowak – autor bloga BlogOjciec

Wywiadu dla Fundacji Edukacji Domowej udzielił autor bloga BlogOjciec (blogojciec.pl), Kamil Nowak – mąż, ojciec trojga dzieci i pedagog.

ASF: Od 6 lat prowadzi Pan blog o nazwie BlogOjciec, na którym dzieli się Pan swoim doświadczeniem ojcostwa. Pana blog cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Treści tam umieszczane stanowią ogromną pomoc i inspirację dla wielu rodziców. Jak powstał pomysł na tego typu działalności w Internecie? Czy zakładając blog, spodziewał się Pan takiego rozwoju strony i ogromnej rzeszy czytelników?

KN: Początkowo blog miał być raczej miejscem nieco bardziej wszechstronnym, podejmującym więcej tematów. Po pewnym czasie okazało się jednak, że to właśnie te „ojcowskie” wpisy są najchętniej czytane, a ja sam zauważyłem, że mam mnóstwo do nadrobienia w tym temacie, więc połączyłem jedno i drugie. Uczyłem się o tym, jak być lepszym rodzicem, a to, co uznałem za ciekawe, posyłałem dalej w świat właśnie na blogu. Dzięki temu mogłem zaobserwować, jak inni na to reagują i sam z czasem wiele się nauczyłem od moich czytelników – chyba przede wszystkim otwartości na różne podejścia.

Skąd czerpał Pan wiedzę na temat rodzicielstwa i budowania zdrowych relacji z dzieckiem? Czy konieczne jest przeczytanie wielu tomów książek i poradników, czy wiedza przychodzi sama wraz z doświadczeniem?

Myślę, że żadna wiedza nie spada na nas sama – ani w szkole, ani w rodzicielstwie, ani nigdzie indziej. Także nauka mi osobiście była potrzebna, bo nikt mi tej wiedzy, której potrzebowałem, wcześniej nie przekazał. Nikt mi nie powiedział, jak się opanować, gdy dziecko wyprowadzi mnie z równowagi, ani – tym bardziej – jak pomóc dziecku w takiej sytuacji. Już same rozmowy na temat emocji, na temat tego, co ja czuję, co czują dzieci – to była dla mnie totalna nowość. Wszystko zatem poznawałem, można powiedzieć, od podstaw – książki zdecydowanie, do tego blogi, vlogi, filmy… i dużo, dużo rozmów z innymi rodzicami, szczególnie tymi, którzy mają podobne doświadczenia.

Czy to prawda, że rodzicielstwo jest naturalnym stanem i wraz z narodzinami dziecka wiedza „wlewa się do głowy” i działamy intuicyjnie?

Wydaje mi się, że rodzicielstwo może być naturalnym stanem, jeśli my sami zostaliśmy wychowani tak, jak chcielibyśmy wychować nasze dzieci. Wtedy rzeczywiście wiedzę mamy już w sporej części zakodowaną i musimy ją tylko wydobyć. Gorzej, gdy chcemy zmienić nasze podejście, bo pamiętamy z dzieciństwa również te przykre chwile, w których czuliśmy się krzywdzeni, bici czy traktowani niesprawiedliwie i bez szacunku – wtedy ta droga jest dużo trudniejsza i sama nam się raczej cudownie nie objawi. Tutaj będziemy musieli grzebać i szukać odpowiedzi zanim trafimy na to, czego dokładnie poszukiwaliśmy.

Czy interesował się Pan wychowywaniem dzieci zanim został Pan ojcem?

Ani trochę. Ja w ogóle mało pojęcia o życiu miałem jako takim – w pracy byłem, powiedziałbym, pracowity nad miarę, robiłem to, co trzeba było, a później szukałem czegoś jeszcze. Zdarzało się, że zmieniałem pracę, bo w poprzedniej wykonałem wszystko, co mogłem w ciągu 6 miesięcy, a później dowiadywałem się, że to, co zrobiłem, poprzednia osoba robiła w sumie 3 lata. Niemniej w domu moje umiejętności ograniczały się do odkurzania raz w tygodniu i zrobienia sobie kanapki. Także do wychowania dzieci nadawałem się równie dobrze, jak do projektowania promów kosmicznych.

Gdyby miał Pan podsumować rodzicielstwo w trzech słowach, jakie by Pan wybrał?

Szacunek. Szczęście. Miłość.

Niedawno ukazała się Pana pierwsza książka “Idealny rodzic nie istnieje”. Jak pojawił się
pomysł na napisanie książki?

Przez lata tworzenia bloga poruszyłem tak wiele różnych tematów, że sam powoli zacząłem się w nich gubić. Do tego wiele osób, które dopiero co trafiały na bloga, pytało mnie o tematy, które już poruszałem, ale które nie były ułożone ani chronologicznie, ani tematycznie i nie były łatwe do odnalezienia. Książka była sposobem na zaradzenie temu i spisanie tej wiedzy w sposób uporządkowany. Dodatkowo chciałem też wyciągnąć rękę do tych wszystkich osób zrażonych typowymi poradnikami pełnymi specjalistycznego słownictwa i spisanymi nie zawsze w przyjaznej formie (mój rekord to czytanie jednego poradnika przez ponad 3 miesiące, bo strona lub dwie dziennie to był maks., jaki byłem w stanie przerobić ze względu na formę). Tymczasem wiele osób, w tym ogromna część ojców, wprost pisze, że nie tylko moja książka jest pierwszą książką o wychowaniu, którą przeczytali w całości, ale po jej lekturze mają zamiar wziąć się za kolejne. To pokazuje, jak wielkie znaczenia ma nie tylko sama treść, ale i forma właśnie.

Na blogu (a także w książce) pojawiają się treści dotyczące działania mózgu człowieka (głownie dziecka). Czy jest to temat, który szczególnie Pana interesuje? Czy wiedza z tego zakresu wpływa na relację z dzieckiem?

Myślę, że znajomość podstawowych faktów na temat rozwoju naszego mózgu, a także jego działania pozwala lepiej zrozumieć nam nie tylko dzieci, ale i samych siebie. Pozwala mniej się denerwować i szybciej uspakajać, a dla mnie osobiście były to dwa dość kluczowe obszary, nad którymi pracowałem i zresztą nadal pracuję.

Co sądzi Pan o alternatywnych metodach nauczania? Czy wdraża Pan elementy nauczania alternatywnego w przestrzeni domowej?

Jako nauczyciel z wykształcenia, który uciekł od swojego zawodu właśnie ze względu na jego niewielką otwartość na nowości, jestem zachwycony większością alternatywnych form nauczania i chociaż nie miałem możliwości z nich jeszcze skorzystać (niestety w naszej okolicy nie ma ani szkół demokratycznych, ani Montessori, ani w zasadzie żadnych alternatywnych), to bardzo mocno rozważam nauczanie domowe. Szczególnie odkąd nawet największe uniwersytety na świecie, takiej jak MIT (Massachusetts Institute of Technology) czy Harvard (Harvard University) wypowiadają się, że dzieci po takiej edukacji są lepiej przygotowane do życia zarówno intelektualnie, jak i społecznie.

Przesłanie książki, które do mnie trafiło najbardziej, to traktowanie dziecka z takim samym szacunkiem, jak w przypadku dorosłego człowieka. Co dla Pana znaczy „wychowanie z szacunkiem”?

W sumie nie jest to nic odkrywczego – chodzi głównie o to, aby traktować dziecko tak, jak traktowalibyśmy naszego przyjaciela czy nawet naszego sąsiada. Często pokazywany jest przykład zbitej szklanki, w którym na winne dziecko krzyczymy, że jest niezdarne i jeszcze dajemy karę, żeby to się nie powtórzyło, a do winnego sąsiada mówimy, że nic się nie stało i zaraz posprzątamy. Ten przykład dość mocno pokazuje, w czym tkwi problem i gdzie musimy zmienić nasze podejście. Dziecko w zasadzie ze względu na swój młody wiek i niewielkie doświadczenie jest jeszcze mniej winne niż sąsiad, więc tym bardziej nie powinno mu się okazywać mniejszego szacunku.

W książce pisze Pan o metaforze góry lodowej, która obrazuje proces powstawania emocji u dziecka. Zachowanie jest tylko jej wierzchołkiem. Cała reszta znajduje się natomiast pod powierzchnią, jest ukryta. Czy można nauczyć dziecko radzenia sobie z emocjami. Jeżeli tak, w jaki sposób?

Jak najbardziej można to zrobić, ale przede wszystkim musimy zacząć od siebie. Obecnie pokolenie w zdecydowanej większości niestety nie było tego nauczone, a jak wspomniałem wcześniej, nie jest to wiedza, która sama na nas spłynie. Musimy więc nauczyć się radzenia z naszymi własnymi emocjami, nauczyć się zarówno je odróżniać, jak i nazywać. Dopiero, jak sami to zrobimy, będziemy w stanie podzielić się tą wiedzą z dziećmi. Na szczęście są też na przykład bajki terapeutyczne (polecam m.in. “Krainę Uważności” i “Bajki o uczuciach”), które dotyczą konkretnych emocji i korzystając z nich, możemy się uczyć wyrażania tych emocji wspólnie z naszymi dziećmi.

Kim, według Pana, jest rodzic dla dziecka? Przewodnikiem, przyjacielem, wychowawcą, wszystkim po trochu? A może jego rola zmienia się wraz z wiekiem dziecka?

Myślę, że wszystkim po trochu, ale na pewno w różnym stopniu na różnych etapach dziecięcego rozwoju. Na początku jesteśmy głównie opiekunem, który dba o niemal wszystkie dziecięce potrzeby, by z czasem uczyć dziecko, jak może samo o te potrzeby zadbać, a pod koniec jesteśmy już raczej przewodnikiem/ autorytetem (jeśli nam się uda), który może wskazywać dziecku pewien kierunek, ale jest też świadomy, że decyzja dziecka nie zawsze będzie dokładnie taka, jakbyśmy tego oczekiwali.

Pokazuje Pan, że rodzicielstwo może być planem na życie i misją. Jak wypracować takie podejście? Czy można nauczyć się traktować w ten sposób swoją rolę jako rodzica?

Oj, tutaj byłbym ostrożny w traktowaniu rodzicielstwa jako misji, bo za bardzo kojarzy mi się z poświęcaniem się dziecku i podporządkowywaniem pod dziecko całego swojego życia. Wizja umęczonego rodzica, który się „poświęca” mnie przeraża, a niestety spotykam się z nią częściej, niż bym chciał. Nie dość, że rodzic jest wtedy wykończony, bo wszystko robi za dziecko, to jeszcze dziecko nie tylko tego nie docenia, ale i rośnie mocno roszczeniowe, kompletnie nieprzygotowane do życia w społeczeństwie. Później po zderzeniu z rzeczywistością albo od niej ucieka, popadając w depresję i uzależnienia, albo na siłę domaga się od wszystkich wszystkiego, w zamian nic nie oferując (taki skrajny socjalizm).

System kar i nagród to metoda, która przekazywana jest niekiedy z pokolenia na pokolenie jako najszybszy sposób wyegzekwowania posłuszeństwa u dziecka. Dlaczego nie jest skuteczna?

Przede wszystkim dlatego, że tak mówi nauka i badania przeprowadzane nawet na dorosłych ludziach. Badania dotyczyły zadań kreatywnych (czyli nie mówimy o pracy na taśmie). Wizja nagrody czy kary (które w sumie niewiele się różnią, bo często brak nagrody jest traktowany jak kara, a brak kary jak nagroda) szkodzi w wykonywanym zadaniu zamiast pomagać, bo ludzie rozpraszani są myślami o konsekwencjach.

Podobnie jest z dziećmi. Im bardziej boją się o rezultat, tym trudniej jest im opanować emocje, a im bardziej nieopanowane są emocje, tym częściej dzieci będą uciekać do rozwiązań prymitywnych, zakodowanych w mózgu pierwotnym (ucieczka, agresja, płacz). Jeśli więc zależy nam na tym, aby dziecko potrafiło zachowywać się dojrzale i podejmować dojrzałe decyzje, musimy postawić na wytłumaczenie mu, dlaczego coś warto robić, zamiast mamić go nagrodą. W końcu my przykładowo sprzątamy nasze pokoje nie dlatego, że czeka nas jakaś nagroda, tylko dlatego, że wiemy, jak ważny jest porządek. Dla nas nagrodą jest porządek sam w sobie. Czemu inaczej miałoby być w przypadku dzieci?

Poza tym warto też się zastanowić, co zrobi dziecko wiecznie nagradzane, gdy wyprowadzi się z domu i nagrody oferowane przez rodziców się skończą? Albo po prostu oczekiwania dzieci z roku na rok będą rosły (bo to normalny mechanizm przy nagrodach) i w pewnym momencie nie będziemy już potrafili im sprostać?

W książce “Idealny rodzic nie istnieje” pojawia się także kwestia klapsów oraz ich negatywnego wpływu na rozwój dziecka. Jak w kilku słowach przekonać rozmówcę, że przysłowiowy klaps jest formą przemocy wobec dziecka?

Można odwołać się do samej definicji przemocy, bo nie ma tam wyjątku zrobionego dla klapsa. 🙂 Ewentualnie można użyć analogii do picia alkoholu w czasie ciąży. Tak jak nie ma minimalnej dawki alkoholu w czasie ciąży, tak i nie ma minimalnej dawki przemocy wobec dzieci. A jeśli robimy dziecku krzywdę, to stosujemy przemoc. Nie ważne, w jaki sposób jest to argumentowane.

Gdzie rodzice mogą zaczerpnąć wiedzy na temat samego rodzicielstwa? Gdzie mogą szukać pomocy, gdy wydaje im się, że nie dadzą rady?

Myślę, że najlepiej zacząć od przedszkola czy szkoły, bo oni mogą wskazać wartościowych pedagogów czy psychologów. Ewentualnie można poszukać ich na własną rękę, chociażby z poleceń znajomych. Jak najbardziej można też szukać pomocy w książkach czy na blogach, bo to może dać nam pewne fundamenty, na których później łatwiej będzie się oprzeć, ale często jest to wiedza dość ogólna. Może nam pomóc zapobiec wielu problemom, ale nie zawsze jest w stanie je rozwiązać, jeśli już się pojawią. Dlatego też w przypadkach indywidualnych, w których sobie nie radzimy już na przykład od paru miesięcy, polecam poszukać wiedzy właśnie u specjalisty, najlepiej zaufanego, który będzie w stanie osobiście i bezpośrednio porozmawiać z nami i z naszym dzieckiem.

Z roku na rok zauważa się wzrost świadomości w zakresie wychowania (na szczęście). Czy mimo to jesteśmy skazani na powielanie błędów wychowawczych naszych rodziców?

Wydaje mi się, że my jesteśmy pokoleniem, które chyba ma najtrudniej, bo przechodzimy największą przemianę: od przemocy do jej braku. Uczymy się wychowywania dzieci w obustronnym szacunku. Wierzę, że jeśli my wykonamy dobrze swoją robotę, to kolejne pokolenia już będą miały pewne podstawy wypracowane dzięki swojemu dzieciństwu, a więc będą miały mniej błędów wychowawczych do powielenia. 🙂 Idealnie pewnie nie będzie nigdy, ale na pewno może być lepiej.

Jaki jest Pana największy sukces jako rodzica?

Przeżycie. Z resztą dam sobie radę. 😉

Na koniec może zechciałby Pan zdradzić, czy czytelnicy mogą liczyć na kolejną książkę? Jeżeli tak, czego będzie dotyczyła?

Obecnie w swoich planach postanowiłem skupić się nieco na innym obszarze moich zainteresowań, które darzę znacznie silniejszymi uczuciami niż poradniki, czyli grach planszowych i bajkach dla dzieci. W związku z tym coś na pewno się w tym roku pojawi, ale nie będzie to druga część książki. Chociaż w kolejnych latach tego nie wykluczam. 🙂

Z Kamilem Nowakiem (BlogOjciec) rozmawiała Aneta Sarnowska-Frank

Wpłać Darowiznę

Jeżeli nasze działania są dla Ciebie wartościowe, wesprzyj nas i miej wpływ na edukację domową w Polsce!

FreshMail.pl