Blog

Bożena Boba-Dyga – jedna z pierwszych uczennic ED w Polsce

Bożena Boba-Dyga – biogram

Artystka działająca w obszarze korespondencji sztuk – literatury, sztuk wizualnych, muzyki i teatru. Zajmuje się poezją, prozą, publicystyką artystyczno-naukową oraz reportażem i redakcją, konserwacją dzieł sztuki, zwłaszcza architektury, kompozycją i śpiewem piosenek artystycznych, soundartem, improwizacją, intermediami, malarstwem, rysunkiem i fotografią. Jest animatorką kultury, założycielką i prezesem Fundacji Art Forum, pomysłodawczynią i dyrektorem Krakowskiego Festiwalu Akordeonowego.

Absolwentka krakowskiej ASP na Wydziale Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki, uniwersyteckiej klasy humanistycznej o profilu łacińsko – greckim w jednym z najstarszych w Polsce, założonym w 1588 r., I LO. im. B. Nowodworskiego w Krakowie, wcześniej przez 8 lat homeschoolerka. Ukończyła także Laboratorium Głosu Olgi Szwajgier oraz Zarządzanie Projektami w Szkole Menagera w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. J. Tischnera.

Obecnie w jej rozlicznej działalności znajduje się m.in. udzielanie się w środowisku związanym z Edukacją Domową, publikuje reportaże o powojennej historii homeschoolingu w Polsce.

Więcej nt. Bożeny Boby-Dygi dowiecie się tutaj:
http://www.sppkrakow.pl/czlonkowie/bozena-boba-dyga/

 

Gabriela Letnovska: Pani Bożeno, jaka jest Pani historia związana z edukacją domową? Kiedy uczyła się Pani w tym trybie i jak długo? 

Bożena Boba-Dyga: Byłam w edukacji domowej 8 lat, całą szkołę podstawową od 1974 do 1981 r. Zdawałam co roku egzaminy w rejonowej szkole podstawowej nr 14 przy ul. Bratków 6 w Bielsku- Białej. Potem zdałam egzamin wstępny, konkursowy do jednego najlepszych i najstarszych liceów w Polsce – I LO im. Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie założonego w 1588 r., do uniwersyteckiej klasy humanistycznej o profilu łacińsko-greckim tzw. klasycznym. Zaznaczam to, bo wiele osób wątpiących w wartość i jakość edukacji domowej rysowało palcem kółko na czole, słysząc, że się tam wybieram – „Ty do Nowodworka!? Przecież Ty do szkoły nie chodziłaś!” – mówiły złośliwie zatroskane koleżanki mojej babci z Krakowa.

Warto podkreślić, że edukacja domowa to nauka od urodzenia. Zatem kiedy miałam 5 lat już płynnie czytałam i pisałam. Nie pozwolono mi niestety zdawać egzaminu rok wcześniej, choć rodzice chcieli bym zaczęła oficjalną edukację w wieku lat 6. Dopiero po badaniu u psychologa 2 i 3 klasę pozwolono mi zaliczyć w jednym roku. Jeden egzamin zdawałam w czerwcu przed wakacjami, a drugi we wrześniu na początku kolejnego roku szkolnego.

Mając lat 6 już pisałam swoje utwory – bajki. Mam do dziś zeszyt z bajką pt. Nowe mieszkanie Klary (inspirowaną Plastusiowym pamiętnikiem i Misiem uszatkiem), którą sama też zilustrowałam rysunkami. Mama uczyła mnie literek i cyferek z elementarza Falskiego, dużo książek czytała mi na głos i czytała też sama sobie po cichu, więc i ja najszybciej chciałam sama potrafić czytać – ssaki uczą się poprzez przykład, naśladowanie 😉 Czytelnictwo było częścią stylu życia naszej rodziny – ojciec miał bogatą bibliotekę – po dziś dzień mamy po nim ponad 7000 książek, a mówiło się, że miał ich kiedyś około 9000. Biblioteka podzielona była na działy – historia i historia sztuki, religia, filozofia, polityka, prawo i ekonomia, rolnictwo, literatura piękna i to w kilku językach, geografia, encyklopedie i słowniki. Oboje rodzice uwielbiali czytać. Ojciec też kochał deklamować poezję. Po dziś dzień ja i moje rodzeństwo umiemy wiele wierszy na pamięć. Uważam, że właśnie nauka poezji rozwinęła i wytrenowała naszą pamięć, a przez to ułatwiła nam przyswajanie wiedzy w innych dziedzinach. Ojciec, zanim jeszcze nauczyłam się czytać sama, czytał mi na głos wiersze i powieści. Pierwsze wiersze jakie poznałam, to np. ballada o pierwiosnku Adama Mickiewicza, a nie współczesne wierszyki dla dzieci, które tato nieraz uważał za „głupie”.  Pamiętam jak mama czytała mi Paziów króla Zygmunta – kochałam się w Jędrku Bonerze już jak miałam jakieś 4 lata. Tato czytał ze mną W pustyni i w puszczy, życzył sobie bym mu czytała na głos. Nie pozwalał mi czytać treści rozdziałów napisanej dużą czcionką, zanim nie przeczytam płynnie stopki redakcyjnej napisanej petitem ;P Jakaż to była motywacja, by wreszcie przedrzeć się przez stopkę, której nauczyłam się jej przy okazji prawie na pamięć i do dziś pamiętam, że wydanie było u Gebethnera i Wolfa w Warszawie. 😀

Lubiłam porównywać filmy z książkami. Kiedy miałam 6 lat, obejrzałam film na podstawie Odysei  Homera i natychmiast zapragnęłam ją przeczytać i … przeczytałam, także Iliadę. Podobnie było z Potopem, gdy miałam 6/7 lat. Zakochałam się natychmiast w Kmicicu i przeczytałam całą trylogię, a Potop prawie umiałam na pamięć. Po latach w Nowodworku trafiłam na podobne dzieci, które umiały duże fragmenty na pamięć i rywalizowaliśmy konkursowo kto więcej.

 

GL: Kto wyszedł z inicjatywą edukacji domowej? Skąd wziął się ten pomysł, zważając na to, że w Polsce w tamtym czasie zaprzestano praktykowania ED i szkoła tradycyjna była obowiązkowa?

BBD: Z inicjatywą edukacji domowej wyszedł mój ojciec. Rodzicom nie odpowiadał światopogląd narzucany w państwowym szkolnictwie, nie utożsamiali się z materializmem i ateizmem. Ojciec uważał, że nie może pozwolić na „degradację swoich dzieci”. Nie chciał też pozwolić na dysonans pomiędzy wychowaniem w szkole i w domu. Sprawę wychowania młodego pokolenia uważał za niesłychanie ważną, także dla kraju, a był wielkim patriotą.

Rodzice oboje byli pedagogami i nauczycielami, w tym właśnie nauczycielami domowymi – ojciec był domowym guwernerem synów Teodora Twardowskiego w Kobylnikach i korepetytorem „paniczów” poznańskich. Natomiast mama była korepetytorką dla szkolnych koleżanek już od 10. roku życia, a po maturze podczas wojny uczyła domowo na tajnych kompletach. Oboje doskonale znali i pamiętali tę formę kształcenia, była dla nich czymś naturalnym.

Mój ojciec pisze w swoim odwołaniu w latach 50’:

„[…]Odwołanie moje tym uzasadniam, że ustawa z roku 1919 przez wszystkich inteligentnych ludzi obeznanych z prawniczym myśleniem, jest interpretowana w tym sensie, że ma ona zabezpieczyć przed niedbalstwem rodziców lub opiekunów, którzy mogliby dopuścić do analfabetyzmu dzieci pozostające w ich opiece. Ustawa ta nigdy i przez nikogo nie była interpretowana w tym duchu, że zmusza ona bezwzględnie do posyłania dzieci do publicznej szkoły. Przeciwnie nauczanie prywatne było u nas zawsze praktykowane i dobrze widziane przez opinię publiczną i Władze Państwowe, jako nauczanie mające wielką i stara tradycję w Polsce, a poza tym odciążające skarb Państwa, który z reszta u nas nigdy nie był nazbyt pełny, i wskutek tego nie jest w stanie dać zawsze warunków nauczania, jakich rodzice dla swych dzieci życzyć by sobie mogli. Najlepszym tego przykładem jest szkoła powszechna w Kozach, która ma ogromnie przeładowane klasy, bardzo często w zimie nieopalane, wskutek czego dzieci masowo chorują, a szkoła jest matecznikiem wszelakich infekcji. W normalnych czasach byłyby to już wystarczające racje, dla których rodzice, którzy mogą sobie pozwolić na kształcenie swych dzieci w domu, nie potrzebowali by ich do szkoły posyłać. Ponieważ ja jestem także pedagogiem i to starym, w szkołach niższych, średnich, a nawet wyższej uczelni z wielkim powodzeniem uczyłem młodzież czyli cudze dzieci, w Polsce i zagranicą, a także i moja żona, która z całym umiłowaniem te obowiązki spełnić potrafi, czemużbyśmy tego i teraz nie mieli czynić i sami uczyć swoje własne dzieci?[…]!

Mama przystała na jego inicjatywę i pomysł. Trzeba przyznać, że stała się głównym „wykonawcą” w tym projekcie 😉 Uczyła (przede wszystkim moje rodzeństwo wszystkich przedmiotów), ale też organizowała naukę (ja np. miałam guwernerów do przedmiotów ścisłych, bo mama uważała że wiedza poszła naprzód i że ona nie jest już na bieżąco, oraz do języka rosyjskiego, którego rodzice nie znali). Mama ma wyjątkowy talent pedagogiczny. Potrafiła uczyć bardzo szybko i skutecznie, umiała wyłożyć i uporządkować wiedzę. Ojciec natomiast tchnął pasją życia, był bardzo charyzmatyczny.

Myślę, że mamy sumienność, pilność i uporządkowanie, a taty fantazja iście „ułańska” to był bardzo dobry zestaw. W ED też proporcje między uczeniem, a wychowywaniem są wyrównane. Myślę, że naszym rodzicom bardzo leżało na sercu zaszczepienie nam „kręgosłupa moralnego” – dążenia do ideałów – wartości, cnót. Pasjonowało ich też kształtowanie naszych charakterów, poczytywali sobie to za zaszczytny obowiązek rodzicielski. W ogóle rolę rodzicielstwa postrzegali jako szczególnie poważną, ważną społecznie, ciekawą i piękną, dlatego też chcieli założyć rodzinę wielodzietną.

W ED ważne jest też samokształcenie – mama uczyła mnie jak samodzielnie się uczyć. Kiedy chodziła do pracy, miałam się zajmować sobą, ale co roku, około 2 tygodnie przed egzaminem, brała urlop i „powtarzałyśmy” materiał. W istocie była to jednak po prostu nauka w szybkim tempie. Wcześniej głównie przeczytywałam podręczniki jak powieści, zaraz po ich kupieniu, kiedy jeszcze zachęcały zapachem farby drukarskiej i odkładałam na bok, zostawiając sobie czas na dodatkowe lektury i inne pasje.

 

GL: Czy pamięta Pani swoją reakcję na taki wybór?

BBD: W kwestii „chodzenia do szkoły” nie miałam nic do gadania. Odkąd cokolwiek pamiętam, wiedziałam, że będę, tak jak rodzeństwo, uczyć się w domu. Wiedziałam po prostu, że tak jest w naszej rodzinie. Że tato walczy o „duszę dziecka polskiego”, bo tak nazywał swoją misję i nie ukrywał, że poświęcamy się narażając na szykany, my jako rodzina dla dobra ogółu. Tato przywoływał przykład Drzymały, dzieci Wrzesińskie, karmił nas opowieściami o historycznych walkach o niepodległość, praworządność, ojczystą kulturę i język, prawa i swobody obywatelskie.

Jako dziecko nie byłam z ED zadowolona – wstydziłam się być „odmieńcem” – dzieci przejawiają zwykle silny instynkt stadny, chcą być podobne do innych. Wstydziłam się, że nie chodzę do szkoły, ciągle czułam się zmuszona, by „się tłumaczyć”.  „A czemu ty nie chodzisz do szkoły?” – ciągle pytał ktoś ciekawski, zwłaszcza inne dzieci; czułam się indagowana. Na szczęście już nie szykanowana, jak moje starsze rodzeństwo, które dzieci z sąsiedztwa za niechodzenie do szkoły obrzucały kamieniami lub zlodowaciałymi kulkami śniegu. Miałam też wrażenie, że dorośli patrzą na mnie z politowaniem lub co najwyżej współczuciem – biedna mała, nie chodzi do szkoły, ma ojca dziwaka. Mieszkaliśmy w bloku, na typowym robotniczym osiedlu z lat 70’. Wokół nas byli pracownicy fabryk, a jeśli inteligencja, to z nadania partyjnego (aktywiści partyjni otrzymywali dyplomy nieraz zupełnie poza standardowym trybem nauczania), w pierwszym pokoleniu (obowiązywały wówczas „punkty za pochodzenie robotniczo-chłopskie”, które pomagały w dostaniu się na studia, kiedy były egzaminy wstępne). W niedzielę do sąsiadów przyjeżdżały babki w chustach ze wsi z jajkami. Paradoksalnie zazdrościłam im tego. U nas największy pokój był biblioteką. Nikt w całym bloku, nawet sąsiad lekarz, nie miał książek… Odetchnęłam dopiero w Krakowie w Nowodworku. Tam moje ED było podziwiane, a inne dzieci też miały rodziny represjonowane, miały rodziców internowanych oraz książki, antyki, obrazy …

Trzeba jednak podkreślić, że działania mojego ojca miały też „fanów” i grono osób podziwiających, wspierających oraz chętnie korzystających z jego wiedzy czy doświadczenia. A dzieci z sąsiedztwa uwielbiały, pod pretekstem odwiedzenia mnie,  odwiedzać mojego ojca, który snuł opowieści, pokazywał książki, fotografie i ciekawe przedmioty, np. klapy na oczy konia do karety, trensle i munsztuki, pejcz, szable, scyzoryki do oczkowania roślin, strzykawki stalowe do operacji odpowietrzania krów, czy bryczesy i buty do konnej jazdy, oraz frak i cylinder.

Ojciec edukował domowo nie tylko mnie. On edukował cały świat, permanentnie. Potrafił zawierać znajomości w podróży, czy na spacerze. Zagadywał. Ileż osób on namówił na edukację, rozwój, spowodował, że zmieniły status i żyło im się ciekawiej i lepiej. Nikim nie pogardzał. Szanował nawet alkoholików. Teraz i ja edukuję przy „każdej okazji”, lubię to i sprawia mi to ogromną satysfakcję, zwłaszcza gdy uczniowie rozkwitają i odnoszą sukcesy, to wielka nagroda ☺

 

GL: Czym jest dla Pani jest edukacja domowa?

BBD: ED dla mnie to silny fundament. Teraz naprawdę rozumiem i doceniam jak wiele mi dała, jak zbudowała moją indywidualność i wszechstronność, jestem rodzicom ogromnie wdzięczna za ich trud i poświęcenie. Kiedyś im się dziwiłam, teraz ich podziwiam.

 

GL: Jakie są główne zalety edukacji domowej z perspektywy osoby, która jest już absolwentem edukacji domowej?

BBD: Zalet jest wiele – główna to ogromna oszczędność czasu! Na przyswojenie podstawy programowej wystarcza dosłownie miesiąc, może dwa. Reszta czasu zostaje zaoszczędzona na rozwijanie zainteresowań, na podążanie własną drogą. ED daje możliwość rozwijania WSZYSTKICH talentów. Rodzina zorientowana na edukację to cieplarnia, jest w niej możliwość wypróbowania się w różnych dyscyplinach naukowych, artystycznych, manualnych, a także „życiowych” – logistycznych i organizacyjnych, jest bowiem czas i przestrzeń, by towarzyszyć rodzicom i obserwować jak „ogarniają” różne rzeczy. Podążając za konkretnymi zainteresowaniami spotyka się też podobne osoby i buduje wartościowe relacje. ED jest zachętą do nauki. Nauka sprawia przyjemność, wiedzę przyswaja się bezwiednie. Tylko stresem są egzaminy. No i ważne, by mieć kontakt z rówieśnikami, ze społecznością dzieci. Ale paradoksalnie dziecko ED – przynajmniej ja taka byłam – jest bardziej towarzyskie i prospołeczne, otwarte i zorientowane na kontakt i komunikację, niż inne –  nie jest znużone, zmęczone i zniechęcone rówieśnikami.

 

GL: Co ceniła Pani w edukacji domowej najbardziej, kiedy uczyła się Pani w tym trybie?

BBD: To że nie musiałam wstawać na 8:00 ;P 😀 że zimą nie musiałam wychodzić na pluchę i mróz z domu, że miałam czas i przestrzeń na czytanie swoich wybranych lektur, na rysowanie, pisanie, komponowanie i granie,  szycie, haftowanie, gromadzenie danych na interesujące mnie wówczas tematy, np. muzyków rockowych czy problemu narkomanii i wszelkie inne wymyślone przeze mnie aktywności.

 

GL: A co ceni Pani teraz?

BBD: Teraz cenię to, że dała mi otwartą głowę, że wszystko wypróbowałam i wybrałam świadomie i adekwatnie. Że potrafię żyć tak, by cieszyć się życiem i niczego nie żałować, a zwłaszcza nie, że czegoś „nie zrobiłam” albo „nie robię”, albo że gdybym żyła raz jeszcze to postąpiłabym inaczej. Nauczyłam się organizować sobie czas, nauczyłam się samouctwa – autodydaktyki, wyznaczać sobie cele, dążyć do nich i osiągać rezultat, pracować na termin i na efekt. Nauczyłam się, że nie ma mi się udać, tylko zawalczę o swoje, że można wiele wypracować, że wytrwałość jest ważna i potrzebna. ED, a  zwłaszcza moi rodzicie w ED, nauczyli nas też uczciwości – także, (a może i przede wszystkim) wobec siebie i prawdziwości oraz odpowiedzialności.

 

GL: Czy nadal jest Pani związana z tą formą nauki?

BBD: Tak – prowadzę praktyki, uczę jako „mistrz” studentów ASP, uczniów Liceów Plastycznych, prowadzę różne warsztaty, głównie wymyślone i zorganizowane przez siebie. Mam takie osoby, które uczą się przy mnie latami. Moi „prywatni studenci”, moje duchowe dzieci ☺

 

GL: Co chciałaby Pani przekazać osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z edukacją domową?

BBD: Chciałabym, żeby uwierzyli, że ED to cudowna przygoda. Że to skarb, a jego wartość docenia się coraz bardziej z biegiem lat, że lśni wewnętrznym światłem. I żeby zaufali sobie i życiu. Żeby błędy i „porażki” traktowali z miłością i wdzięcznością jako arcymistrzów w swoim rozwoju. Brali „na klatę” i szli dalej wzwyż i naprzód! Bo szczęście, to indywidualna podróż przez życie – ciekawa, obfitująca w niespodzianki. Niech się nie poddają, nie dają zniechęcić, zahukać, spostponować ☺

Myślę, że ten model, którym szłam ja, że całą szkołę podstawową byłam w ED, a średnią – kiedy rówieśnicy są najważniejsi, w szkole – jest niezły. Ale np. moja najstarsza siostra, aż do matury uczyła się w domu, nie spędziła ani dnia w żadnej szkole i wprost z ED od razu zdała egzamin wstępny na medycynę – tak też można, ale zwłaszcza jeśli osoba jest pilna i lubi się sama uczyć.

 

fot. Anna Szwaja

Wpłać darowiznę
Wpłać
Darowiznę

Jeżeli nasze działania są dla Ciebie wartościowe, wesprzyj nas i miej wpływ na edukację domową w Polsce!

FreshMail.pl