Edukacja jest bardzo ważnym aspektem w życiu każdego człowieka. To dzięki niej społeczeństwo ma możliwość stałego rozwijania się. Edukacja zazwyczaj kojarzy nam się z nauką w szkole z licznym gronem przyjaciół oraz nauczycieli, niemniej jednak, nie tylko taka forma nauki jest możliwa w naszym kraju. Coraz popularniejszą formą nauczania staje się edukacja domowa. Edukacja domowa to nic innego jak realizowanie obowiązku szkolnego poza szkołą – w domu, ale także w muzeach, parkach, lasach, teatrach, itp. Choć nie wszyscy o tym wiedzą, na edukację domową w Polsce można zdecydować się już od 1991 roku. Tę formę nauki reguluje prawo oświatowe art. 37. Edukację domową może podjąć każde dziecko, niezależnie od stanu zdrowia czy umiejętności.
Aby przybliżyć Państwu ten temat, zapraszamy do zapoznania się z wywiadem z absolwentką edukacji domowej – Sarah Taylor, która otrzymała świadectwo dojrzałości w 2016 roku. Sarah odpowiada na najbardziej nurtujące pytania dotyczące edukacji domowej, opowiada o swoim własnym doświadczeniu z taką formą nauczania, jakie są jej zalety i wady, o przyjaciołach oraz czym aktualnie się zajmuje.
Gabriela Letnovska (Fundacja Edukacji Domowej): Ile lat uczyła się Pani w trybie edukacji domowej?
Sarah Taylor (absolwentka ED): Łącznie byłam przez 9 lat. To były 4 lata w szkole podstawowej, czyli od 3 do 6 klasy, całe gimnazjum (3 lata) i 2 lata w liceum – 2 oraz 3 klasa.
G: A ile lat już minęło od ukończenia liceum?
S: 4 lata. Maturę zdawałam w 2016 roku.
G: Jak Pani wspomina lata spędzone w szkole a lata w edukacji domowej?
S: Pierwsze 2 lata mojej edukacji, czyli 1 i 2 klasę spędziłam w rejonowej szkole podstawowej i wspominam ten czas bardzo pozytywnie. Miałam wspaniałą wychowawczynię i bardzo dobrą klasę. Byliśmy bardzo zgrani. Do tej samej szkoły chodziła moja 2 lata starsza siostra i u niej nie było już aż tak wesoło, dlatego kiedy ona zaczynała klasę 5, a ja klasę 3 rodzice zdecydowali się, żeby to ona przeszła na edukację domową ze względu na problemy z rówieśnikami oraz prześladowanie w szkole.
W tym samym czasie, kiedy miałam iść do 3 klasy, moja wychowawczyni odchodziła na emeryturę. Dyrektor postanowił nie trzymać jej rok dłużej, żeby zakończyła z nami ten cykl edukacji – dla mnie, jako dla dziecka, było to bardzo trudnym emocjonalnie wydarzeniem. Bardzo dobrze pamiętam ten dzień zakończenia roku szkolnego, kiedy nauczycielka nam powiedziała, że już nie wraca do szkoły. I to był dla mnie moment, kiedy stwierdziłam, że skoro jej tam nie ma, to ja też nie chcę tam już chodzić. Moi rodzice byli bardzo otwarci na inne koncepcje edukacyjne – jeszcze zanim mieli dzieci, myśleli już o edukacji domowej. Może nie konkretnie w kontekście ich rodziny, ale interesowało ich to dosyć mocno. Przez ich otwartość, tak szczerze mówiąc, pozwolili mi po prostu powiedzieć, że nie chcę wracać do szkoły. Zaakceptowali takie słowa i wtedy zorganizowali nasz własny system edukacji w domu.
Szkołę podstawową (stacjonarną) wspominam pozytywnie, natomiast to w edukacji domowej, wspominając to teraz i przez ostatnie lata też analizując moją edukację, miałam dużo większą możliwość rozwinąć się, bo szkoła bardzo rutynowo podchodziła do wielu rzeczy, a ja zazwyczaj byłam do przodu z materiałem. Nauczyłam się czytać mając chyba 5 lat i zawsze było tak, że wiedziałam coś więcej niż już było na lekcji. Nauczycielowi, który ma 25 dzieci w klasie trudno jest ogarnąć wszystkich tak, żeby każdy był zainteresowany lekcją. Dlatego jednak edukacja domowa i takie indywidualne podejście bardzo mi pomogło zarówno w tych aspektach edukacji, w których sobie dobrze radziłam, jak i w tych, które były dla mnie trudniejsze. Umożliwiało mi to poświęcenie więcej czasu na coś, co sprawia mi większą trudność.
G: A jak poradziła sobie Pani w szkole średniej?
S: Przejście do liceum to jednak dużo większy krok w kontekście odpowiedzialności za edukację (ze względu na maturę) i po ukończeniu gimnazjum w edukacji domowej zdecydowałam się pójść do liceum stacjonarnie. Wybrałam klasę biologiczno-chemiczną w dość znanym i bardzo dobrym liceum w Poznaniu. Panował tam, jak dla mnie wyścig szczurów. Bardzo duża presja ze strony zarówno uczniów, jak i nauczycieli, wszyscy się nawzajem nakręcali tylko i wyłącznie na oceny i sukces. Nie czułam się tam dobrze ze względu na to, że to nie były dla mnie priorytetowe rzeczy w tamtym momencie w życiu. Poza biologią i chemią chciałam też rozwijać inne swoje hobby i pasje. Nie byłam przekonana czy zostanę lekarzem, więc nie wpasowywałam się w ogólny profil mojej klasy i chciałam mieć trochę więcej możliwości niż zamknięcie się na jeden profil, na jedno rozszerzenie. Dlatego już po pierwszym semestrze w tym liceum stwierdziłam, że wracam do domu na dokończenie liceum. I faktycznie po zakończeniu roku szkolnego w czerwcu już podjęłam taką decyzję. Zapisałam się do innej szkoły i w klasa 2 i 3 liceum uczyłam się całkowicie samodzielnie.
G: Jak wyglądało dorastanie w edukacji domowej?
S: Wspominam to jako bardzo dobry czas w moim życiu pomimo tego, że to też był trudny moment rozwojowy, jak w życiu każdego młodego człowieka. Ten wiek – 16-17 – lat czasami jest bardzo trudnym doświadczeniem i dla mnie również taki był z przyczyn osobistych. To, że miałam czas sama dla siebie, dla mojej rodziny i dla wszystkich przyjaciół w tamtym czasie było bardzo ważne; to, że miałam możliwość rozwijania swoich pasji; i też nieograniczanie się w żadnym zakresie, ponieważ w szkole musiałam wybrać konkretną klasę z rozszerzeniami i to był już taki kierunek na życie w pewnym sensie, ponieważ z tego należało zdać maturę, z tego można było potem dostać się na konkretne studia. Zamiast trzymać się standardów, rozszerzone miałam bardzo różne przedmioty. Miałam rozszerzoną chemię, historię, język polski, a także angielski. Na początku też miałam biologię rozszerzoną, ale bez konsekwencji mogłam z tego zrezygnować i po prostu robić inne przedmioty. To umożliwiło mi elastyczność także później w wyborze kierunków studiów.
Także generalnie jeśli ja mam dla siebie porównać edukację domową i tradycyjną szkolną, edukacja domowa była dla mnie idealnym rozwiązaniem, dla mojego życia, dla mojej sytuacji. Bardzo się z tego cieszę, że rodzice pozwolili mi podejmować takie decyzje i uczyć się w taki sposób.
G: Wynika z tego, że największym plusem w edukacji domowej z perspektywy czasu była swoboda, zarówno jeśli chodzi o organizowanie czasu, jak i dobór materiału edukacyjnego?
S: Tak, oraz duża możliwość realizowania swoich zainteresowań, także tych szkolnych. W momencie, kiedy fascynowała mnie jakaś rzecz związana z historią, to mój tata pokazywał mi milion więcej rzeczy z tym związanych, które już nie mieściły się w podstawie programowej, a bardzo rozszerzały moją wiedzę. To nieograniczanie się do samego systemu podstawy programowej było dla mnie bardzo rozwojowe, i swoboda korzystania ze swojego czasu. Dzięki temu, że uczyłam się w domu, miałam też czas na szkołę muzyczną, na harcerstwo w dużo większym zakresie niż moi rówieśnicy i to bardzo dużo mi dało.
G: To jeszcze zapytam jak wyglądał wkład rodziców w Pani edukację domową? Czy mają oni jakieś doświadczenie pedagogiczne? To pytanie często pada z ust osób zainteresowanych edukacją domową – czy muszą mieć doświadczenie w nauczaniu. Czy Pani rodzice są pedagogami? Są jakoś związani z nauczaniem, czy może to jest po prostu ich pasja?
S: Z wykształcenia moja mama jest filologiem angielskim, więc miała też przygotowanie nauczycielskie, pracowała w tym zawodzie wiele lat, a teraz jest też bibliotekarką. Mój tata z wykształcenia jest teologiem, ale również uczy angielskiego. On co prawda nie robił studiów w tym kierunku, tylko kończył brytyjskie kursy “Teaching English as a Foreign Language” i również pracuje częściowo jako nauczyciel. W czasie kiedy ja zaczynałam uczyć się w domu to mama pracowała z dziećmi, uczyła je, a tata pracował w języku angielskim biznesowym – uczył w korporacjach, więc miał trochę mniejsze doświadczenie tak typowo pedagogiczne. To na pewno im ułatwiło podjęcie takiej decyzji.
Jeśli chodzi o ich wkład, był on bardzo zróżnicowany zależnie od momentu. Kiedy przeszłam na edukację domową, czyli w 3 klasie szkoły podstawowej aż do końca 5 klasy szkoły podstawowej nie byłam w polskim systemie edukacji tylko w brytyjskim. Mój tata jest Anglikiem, więc to nam ułatwiło sprawę i miałam brytyjskie oraz amerykańskie podręczniki, które były przeznaczone dla dzieci uczących się w domu, co oznacza, że ten podręcznik nie wymagał wkładu pracy nauczyciela, stania pod tablicą, sprawdzianów w takiej formie jaką znamy z polskiej szkoły. Podręczniki były tworzone tak, żeby dziecko mogło samodzielnie je realizować i zdobywać wiedzę.
Rodzice kontrolowali przebieg tej nauki, sprawdzali co jest realizowane, a co nie, wyznaczali cele i zadania, ale w dużej mierze nie musieli siedzieć ze mną nad podręcznikami. Pamiętam, że na pewno z matematyki mama dużo ze mną pracowała, także z gramatyki. To były podręczniki w języku angielskim, więc były takie rzeczy, które rodzice robili ze mną. Natomiast przyrodę, historię, geografię, fizykę (na poziomie szkoły podstawowej) i tego typu przedmioty robiłam sama.
W gimnazjum miałam dodatkowo lekcje niemieckiego z korepetytorem, z fizyki czasem też, ale to nie były lekcje polegające na przerabianiu całego materiału, tylko wspólne poznanie tego, czego ja sama nie dałam rady zrozumieć. W gimnazjum mama pomagała mi trochę z matematyką, ale resztę rzeczy realizowałam sama i też trochę nie dawałam rodzicom pomóc sobie z tym wszystkim, ponieważ zawsze bardzo lubiłam swoją niezależność w nauce. Dlatego czasem mieli bardzo mało do powiedzenia co i kiedy robię, chociaż zawsze realizowałam materiał na czas, z dobrymi wynikami i z sukcesami w nauce, więc na dłuższą metę to nie stanowiło problemu.
Rodzice mieli elastyczne podejście, zależne od dziecka. Moja starsza siostra będąca zupełnie inną osobą niż ja, potrzebowała motywacji zewnętrznej od rodziców i większego wsparcia od nich w realizowaniu programu. Dlatego z moją siostrą dużo więcej siedzieli nad książkami niż ze mną, ale też z podobnymi efektami jeśli chodzi właśnie o oceny z egzaminów itp.
W liceum rodzice nie mieli już wkładu w to, czego się uczę i w jaki sposób. Przed samą maturą miałam trochę korepetycji z matematyki, typowo pod maturę, czyli jak poradzić sobie z arkuszem, który jest jednak takim systemem, w który trzeba się wgryźć w odpowiedzi pod klucz, w odpowiedni sposób myślenia. Całą resztę rzeczy z liceum realizowałam zupełnie samodzielnie mając do dyspozycji swoje podręczniki i też oczywiście biblioteki, bazy wiedzy w Internecie. W liceum wsparcie rodziców było bardziej duchowe i emocjonalne niż typowo merytoryczne.
G: Jak w międzyczasie wyglądał Pani kontakt z rówieśnikami? Wszyscy się tak tego obawiają w trakcie edukacji domowej. My jako fundacja staramy się obalać ten mit. Czy mogłaby Pani potwierdzić, że kontakt z rówieśnikami nie jest utrudniony w trakcie edukacji domowej?
S: Tak, zdecydowanie nie jest utrudniony. Wręcz mam takie poczucie, że jest bardzo pozytywny, dlatego że jako osoba ucząca się w domu, niemająca klasy rówieśników przypisanej do mnie z góry, muszę sama szukać tych kontaktów. Miałam bardzo bliskie grono przyjaciół z harcerstwa przez cały czas mojej edukacji domowej. Miałam regularne zbiórki drużyny, biwaki, obozy, cały czas żyłam harcerstwem. Chodziłam też przez 4 lata do popołudniowej szkoły muzycznej, więc tam też miałam relacje z ludźmi, z którymi mam bliskie relacje do dzisiaj. Miałam do tego też bliskie grono przyjaciół w mojej wspólnocie kościelnej, gdzie były właśnie osoby w moim wieku.
To były takie moje trzy główne grupy rówieśnicze, natomiast również ważne były dla mnie kontakty z innymi osobami z edukacji domowej. Miałam bardzo bliskich przyjaciół z innych miast, którzy też uczyli się w taki sposób. Utrzymywaliśmy kontakt przez Internet, ale także spotykając się, odwiedzając siebie nawzajem, przyjeżdżając do siebie nawet w środku roku szkolnego, ponieważ nie ograniczała nas szkoła, i część naszego programu nauczania mogliśmy realizować wspólnie.
Nigdy nie miałam problemu z brakiem kontaktu z ludźmi. Wręcz miałam takie poczucie, że mam tych przyjaciół bardzo dużo i że są to bardzo wartościowe relacje, które muszę świadomie budować i świadomie dbać o to, żeby właśnie spotkać się z tymi osobami, planować spędzanie z nimi czasu, ponieważ ten wspólny czas nie był przypisany z góry przerwą szkolną czy wycieczką klasową.
G: Czy nie była problemem sama organizacja czasu? Ponieważ większość tych osób, rówieśników chodziła do szkoły w określonych godzinach. Jak organizowała Pani te spotkania?
S: Jeśli chodzi o czas, miałam w zwyczaju (chociaż to również bywało zależnie od etapu edukacji), uczyć się od rana, mniej więcej w tak zwanych godzinach szkolnych. Zajęcia w szkole muzycznej mieliśmy po południu i tam wszyscy dojeżdżali ze swoich zajęć szkolnych. Spędzaliśmy razem czas do późnych godzin. Zbiórki harcerskie odbywały się w piątki po południu lub w soboty, a dodatkowe spotkania często miałam w weekendy. Czasami były one po południu, po szkole, więc nigdy nie odczuwałam tego, że wszyscy siedzą na lekcjach, a ja jestem sama w domu. Większość czasu, zwłaszcza takiego świadomego budowania relacji w gimnazjum i w liceum, miałam też przyjaciół w tym samym mieście, którzy uczyli się w domu albo nawet w innych miejscowościach, ale można było spędzać ze sobą czas od rana przez to, że nie chodziliśmy do szkoły. Miałam takie poczucie, że po prostu tak jak każdy inny po południu mam czas na spotkanie ze znajomymi, czy w weekend na jakiś wspólny wyjazd itp. Od rana była po prostu praca szkolna czy inne rzeczy związane z moim hobby, prace w domu i tego typu rzeczy.
G: Czy spotkała się Pani kiedyś z jakąkolwiek krytyką, że uczy się Pani w edukacji domowej?
S: Oj tak, bardzo często się z tym spotykałam. Nie w gronie najbliższym znajomych – tam raczej wszyscy byli zafascynowani tym, że można w ten sposób funkcjonować. Spotykałam się z krytyką od dalszych rówieśników, chociażby w tej szkole muzycznej, gdzie nie każdego dobrze znalazłam. Te osoby, które słyszały o edukacji domowej myślały, że po prostu siedzę w domu i mam wieczne wakacje i nic nie muszę robić. To było trochę śmieszne, a czasami złośliwe. Największa krytyka zapewne była ze strony innych nauczycieli, którzy o tym słyszeli. Niektórzy byli w szoku, że tak można, uważając, że to nie zapewnia odpowiedniej jakości edukacji.
Również w mojej dalszej rodzinie, wśród krewnych pojawiały się różne komentarze, niekoniecznie w stosunku do mnie, tylko bardziej nawet do moich rodziców, ponieważ to oni byli wtedy odpowiedzialni za to, co się działo z moją edukacją. Były osoby, które tego nie rozumiały i chyba do dzisiaj nie rozumieją wartości edukacji domowej. Natomiast zarówno ja, jak i moi rodzice nie przejmowaliśmy się tym, ponieważ wiedzieliśmy, że robimy to, co jest dla nas ważne i to, co sprawia, że dążymy w jakiś sposób do tego, żeby zdobywać odpowiednie wykształcenie, rozwijać się w odpowiedni sposób i być szczęśliwymi, więc nie przejmowaliśmy się nigdy za bardzo krytyką.
Nigdy za mocno nas to nie dotknęło, nie było tak, że z tego się zrodziły jakieś duże konflikty czy problemy społeczne, absolutnie nie. Większość osób reagowało na edukację domową ciekawością, i ewentualnie podśmiewaniem się, że nic nie muszę robić. Rzadko to jest takie bardzo krytyczne, aczkolwiek w polskim społeczeństwie edukacja domowa nie jest bardzo popularnym zjawiskiem, dlatego zawsze budzi jakieś niezrozumienie i strach przed nieznanym, przez co czasem trzeba się tłumaczyć z tego co się robi.
G: Czy osobiście miewała Pani jakieś obawy co do edukacji domowej? Jakieś zawahania, czy nie lepiej byłoby jednak uczyć się w szkole? Albo może rodzice miewali takie obawy? I czy te obawy się sprawdziły?
S: Tak, takie obawy były, natomiast dla mnie pojawiły się dopiero na koniec gimnazjum. Do gimnazjum to wszystko było w miarę proste, oczywiste, materiały były ogólnodostępne i też nie wisiało nade mną widmo matury, która jest bardzo ważnym egzaminem, który powoduje, że można (lub nie można) dostać się na studia. Te obawy, że nie poradzę sobie z materiałem, że nauczenie się skutecznie do matury będzie ponad moje siły, ponad siły moich rodziców, były przyczyną mojego pójścia do liceum stacjonarnego. Moja bliższa i dalsza rodzina też obawiała się o maturę i studia. To był największy problem. A jednak, dużo lepiej radziłam sobie w liceum będąc na edukacji domowej i maturę zdałam na bardzo wysokim poziomie porównując z wynikami w całym kraju na dany rocznik. Nie miałam problemu, żeby dostać się na studia, na których mi zależało, więc obawy się nie ziściły. Były na początku i szybko się rozwiały. Kiedy poszłam do liceum stacjonarnego okazało się, że największą zaletą szkoły było ciągle przypominanie że matura jest “za 3 lata, matura za 2,5 roku, matura za 2 lata, uczcie się więcej, szybciej, lepiej”. Dla mnie to w ogóle nie było rozwojowe. Tego typu presja nie sprawiła, że miałam ochotę uczyć się jeszcze skuteczniej, wręcz nie radziłam sobie z tą presją. Dlatego sądzę, że dobrym wyborem była edukacja domowa w tamtym momencie i nie mam żadnych wątpliwości, że to była dobra decyzja.
G: Czy mogłaby się Pani podzielić z nami, czym zajmuje się Pani obecnie? Jaki miała na to wpływ właśnie edukacja domowa? Co kierowało Pani decyzją przy wyborze studiów?
S: W klasie maturalnej podjęłam decyzję, że pójdę na studia pedagogiczne. Mój plan był taki, że zostanę nauczycielką klas 1-3 i faktycznie to zrealizowałam. Moją motywacją było przede wszystkim harcerstwo i praca z zuchami, czyli dziećmi w tym właśnie wieku 7-10 lat. Obozy harcerskie, praca harcerska i wychowawcza spowodowała, że wiedziałam, że to jest droga dla mnie. Dostałam się bezproblemowo na studia pedagogiczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Licencjat skończyłam rok temu, czyli po 3 latach studiów. Teraz realizuję studia magisterskie. Jestem nauczycielką, pracuję w szkole już półtora roku więc dosyć szybko zaczęłam pracę w zawodzie i jestem z niej zadowolona.
To, co bardzo się odzwierciedliło w moim życiu zawodowym po edukacji domowej, to wielkie zamiłowanie do wolności w edukacji, wręcz do odrzucania systemu, odrzucania takiego podejścia, że każda lekcja musi być w ławce szkolnej z podręcznikiem. Bardzo bliskie mi są trochę inne formy edukacji, bardziej alternatywne, bardziej romantyczna ideologia edukacji. Pomimo że pracuję w szkole, która jest bardzo systemowa i staram się zmieniać na tyle, na ile mogę na moich lekcjach, staram się, żeby faktycznie coś się zmieniło, żeby dzieci mogły funkcjonować w inny sposób, żeby moi uczniowie poznawali w edukacji radość i wolność.
Nie ukrywam, że z powodu moich bardzo pozytywnych doświadczeń z taką wolnościową edukacją, mam ochotę w przyszłości niekoniecznie pracować w szkole systemowej, tylko prowadzić jakieś inne zajęcia, być może jakąś własną działalność gospodarczą z zajęciami bliżej związanymi właśnie z metodyką harcerską czy z edukacją demokratyczną.
G: Czy ciężko jest realizować Pani te metody, wdrażać to, w co Pani wierzy właśnie w szkole systemowej? Czy jest to możliwe do zrealizowania przy obecnej podstawie programowej, wymaganiach szkoły?
S: Podstawa programowa nie stanowi problemu – często problemem są podręczniki. Ja mam taki plus w tej szkole, że nie uczę teraz przedmiotu, który jest narzucony podstawą programową, ponieważ uczę moje klasy języka angielskiego, ale nie z podstawy programowej. Z podstawy programowej mają jednego nauczyciela, który realizuje 2 godziny w tygodniu, a ja uczę czegoś, co nazywamy zajęciami konwersacyjnymi. To są takie swobodne zajęcia z języka angielskiego. Dyrekcja pozwala mi samodzielnie tworzyć program, więc to nie są zajęcia, które spędzamy w ławce. W ławce siedzimy tylko wtedy kiedy musimy coś pisać albo rysować, a resztę czasu spędzamy na dywanie, na podłodze, w innych miejscach w szkole, czy na boisku. Mam dzięki temu możliwość wdrażania swoich pomysłów i innowacyjnych metod w procesie nauczania dzieci.
Podstawę programową w polskich szkołach tak naprawdę także można w różny sposób realizować i niekoniecznie trzeba to robić za pomocą podręcznika. Nie trzeba tylko uzupełnić kartę pracy na temat drzew – można te drzewa zobaczyć, dotknąć, wspiąć się na nie, spróbować herbaty z pędów sosny. Jest masa pomysłów, dzięki którym można zrealizować ten sam punkt z podstawy programowej na milion różnych sposobów. Myślę, że bardziej ograniczeniem tutaj jest często to, że wszyscy żyjemy w tym systemie, że wierzymy (chociaż nie mówię tutaj za siebie) w to, że musimy siedzieć w ławce, że musimy mieć zadania domowe, książkę i podręcznik. To są rzeczy, które na pewno bardzo ułatwiają pracę nauczyciela i jest to usystematyzowanie tej pracy dla dzieci czy dla rodziców, którzy później to weryfikują. Natomiast nie jest to potrzebne i niekoniecznie jest to rozwojowe dla każdego dziecka. Są dzieci, które dobrze się odnajdują w kartach pracy i są takie, które zdecydowanie wolą wyjść na boisko i tam poznać nowe rzeczy.
Obaw związanych z edukacją domową jest bardzo dużo, ponieważ jest to coś dla nas zupełnie nowego, a strach przed nieznanym jest całkiem normalną, częstą reakcją. Jak widzimy na przykładzie Sarah Taylor, czasem warto zaryzykować, bo może wyjść nam to zdecydowanie na lepsze. Każde dziecko jest inne i potrzebuje zastosowania innych metod oraz form nauczania. Nie ma jednej, najlepszej formy edukacji, ponieważ dla jednego niezaprzeczalnie lepszą jest nauka w szkole stacjonarnej, a dla drugiego edukacja domowa to rozwiązanie wszystkich problemów. Trzeba być otwartym na wszelkie możliwości i nie zamykać się na wdrażanie w życie nowych opcji.
Maj, 2021 r.