Mateusz, Asperger i edukacja domowa. Wywiad z Urszulą Jaskułą.

Mateusz, Asperger i edukacja domowa. Wywiad z Urszulą Jaskułą.

Zapraszamy do zapoznania się z wywiadem przeprowadzonym z Panią Ulą Jaskułą. Mamą dwójki dzieci: Martyny (9 lat) oraz Mateusza z Zespołem Aspergera (12 lat) uczących się w trybie nauczania domowego. Pani Ula prowadzi facebookowy blog „Mateusz, Asperger i Edukacja Domowa”, na którym można znaleźć dokumentację z codziennych przygód, zdjęcia z wycieczek oraz wiele wskazówek dotyczących metod nauczania.

 

Dlaczego zdecydowali się Państwo na rozpoczęcie nauki w trybie nauczania domowego ze swoimi dziećmi?

Na rozpoczęcie edukacji domowej ostatecznie zdecydowaliśmy się gdy syn był na początku 4 klasy i jednocześnie w trakcie diagnozy pod kątem Zespołu Aspergera (ZA). Główną przyczyną było złe funkcjonowanie syna w szkole, a wręcz pogarszający się jego stan. Syn był pod obserwacją specjalistów i jednocześnie przebiegała diagnoza. Fakt ten został zgłoszony w szkole, jednak w dalszym ciągu traktowano nas jak rodziców źle wychowanego dziecka. Wciąż słyszeliśmy, że nasz syn jest zły, że nie potrafi się zachować, że nie patrzy w oczy, gdy się do niego mówi, że reaguje krzykiem, gdy ktoś go dotknie, że jest agresywny. Zupełnie nie brano pod uwagę, że jest w trakcie diagnozy i że wszystko wskazuje na ZA. Syn był w szkole traktowany jak dziecko bez zaburzenia, a pod naszym adresem padały coraz to poważniejsze oskarżenia. Doszło do tego, że syn odmówił chodzenia do szkoły, gdyż został źle potraktowany przez dwie nauczycielki, jednej z nich wręcz się bał.  Przyznam, że w akcie desperacji postanowiliśmy zabrać nasze dziecko ze szkoły, gdyż temat edukacji domowej nie był nam zupełnie obcy i zastanawialiśmy się nad tym od jakiegoś czasu.

To była ryzykowna decyzja, ale na tamtą chwilę chyba jedyna słuszna, a dziś – z perspektywy czasu – wiem, że najlepsza. Z czasem zdecydowaliśmy się też zabrać ze szkoły córkę i na dzień dzisiejszy zarówno 12-letni syn Mateusz, jak i 9-letnia córka Martyna, uczą się w domu. W przypadku syna główną przyczyną zabrania ze szkoły był brak rzeczywistego i partnerskiego kontaktu ze szkołą, a wręcz ataki w stronę naszej rodziny. U córki nie mieliśmy żadnego powodu – miała świetną nauczycielkę, dobrze funkcjonowała i radziła sobie w szkole. My jednak wiedzieliśmy, że do naszego projektu brakuje jeszcze jednej osoby, właśnie jej. Córka była przeszczęśliwa, że dołączyła do ED.

Proszę w skrócie opisać czym jest zespół Aspergera?

Zespół Aspergera (ZA) jest potocznie określany jako łagodna odmiana autyzmu (spektrum autyzmu). Rzeczywiście jest to zaburzenie rozwojowe ze spektrum autyzmu i zalicza się do kategorii całościowych zaburzeń rozwoju. Dzieci z ZA mają kłopot z nawiązywaniem relacji, nie szukają kontaktu z drugim człowiekiem. Nawet jak uda im się nawiązać jakiś kontakt, to nie potrafią go podtrzymać. W naszym przypadku w parze z ZA idą niestety zaburzenia lękowe, powstałe głównie w szkole z powodu braku akceptacji. To oczywiście tak w skrócie 🙂

W jaki sposób edukacja domowa ułatwia Państwu codzienne życie?

Oj, ułatwia i to bardzo! Chociaż wielu się dziwi i często słyszę: „Oj ty biedna, życia swojego nie masz…”. Wtedy się śmieję, bo właśnie teraz odżyłam, naprawdę. Kiedy dzieci chodziły do szkoły, to w przypadku syna co najmniej 2 – 3 razy w tygodniu byłam wzywana do szkoły w celu wyjaśnień jego zachowania. We wcześniejszych latach (klasy 1-3), wzywano mnie, by zabrać syna do domu w trakcie zajęć lub uczestniczyć w nich, po to by się wyciszył, uspokoił itp. Całe nasze życie podporządkowane było pod Mateusza i szkołę, bo w każdej chwili mogli zadzwonić i prosić o zabranie ze szkoły. Teraz już nie muszę biegać do szkoły. Odpadają zebrania, usprawiedliwianie nieobecności, podpisywanie uwag syna za to, że np. się odwrócił, albo napił się w trakcie lekcji, bo bardzo chciało mu się pić, i podobne absurdy. W przypadku syna praktycznie codziennie musieliśmy odrabiać lekcje. Właściwie, to najpierw je nadrobić, ponieważ Mateusz wiele z danej lekcji w szkole nie wynosił (zazwyczaj był skupiony na czymś innym lub był tak zestresowany). I to spadało na mnie – w domu musiałam nadrabiać z nim cały materiał oraz odrobić zadanie domowe. To zajmowało ok. 3 godziny dziennie, a czasem nawet więcej. Nie wspomnę o psychicznym uspokajaniu, gdy dzieci dokuczały, wyzywały, a nawet biły. Teraz nauka zajmuje nam ok. 1 h dziennie pracy wspólnej, plus praca samodzielna. Widać różnicę. Gdy ktoś mnie pyta, czy mam własne życie zajmując się edukacją domową, odpowiadam, że właśnie teraz odżyłam pełną piersią i wiem, że żyję, mimo iż na moich barkach spoczywa odpowiedzialność nauki własnych dzieci. W przypadku córki jest inaczej – nie ma żadnego zaburzenia, funkcjonuje prawidłowo, jest bardzo zmotywowana i chętna do nauki, ale i tak jak analizowałam czas poświęcony na pomoc przy odrabianiu lekcji, a naukę w ED, to bilans wychodzi korzystniej na rzecz edukacji domowej. Ułatwieniem jest też to, że w każdej chwili możemy zrobić sobie wakacje, przerwę, ferie, wyjechać.

Jakie Państwa zdaniem są najważniejsze zalety edukacji domowej?

Największą zaletą jest przede wszystkim elastyczność. Elastyczność w działaniu, w dobieraniu metod, form, podręczników, elastyczność w myśleniu. Sami dobieramy sobie materiały, czas nauki, pomoce dydaktyczne.

Kolejną zaletą jest indywidualność. Prawdopodobnie żadna inna forma kształcenia nie ma w sobie tyle indywidualności, co edukacja domowa. W nauczaniu tradycyjnym istniał tylko piękny zapis w podstawie programowej o indywidualnym podejściu, a w rzeczywistości nauczyciel nie miał ani czasu, ani możliwości na tego typu działania. Nie było więc mowy o żadnej indywidualności. W ED widzę, kiedy coś dzieciom nie leży i trzeba będzie poświęci na to więcej czasu,  kiedy coś jeszcze raz powtórzyć, albo kiedy temat zachwycił i będzie można go rozszerzyć. Jest więc czas na zatrzymanie się, na przyspieszenie, na zrobienie sobie przerwy w każdym momencie. I to jest niesamowita zaleta.

Czas na rozwijanie pasji – to kolejna zaleta. Dzieci mają swoje pasje sportowe, syn jest pasjonatem i wielbicielem piłki nożnej. A jak Aspergerowiec coś uwielbia to całym sobą. Również warsztaty plastyczne, judo, pisanie opowieści, itp. Gdy dzieci chodziły do szkoły, były tak zmęczone, że na niewiele miały ochotę. Teraz możemy przebierać w czym chcemy i gdzie chcemy.

Prawidłowa socjalizacja. To kolejny plus dla ED. Gdy Mateusz chodził do szkoły, niestety ta socjalizacja nie przebiegała prawidłowo i piszę to z pełną odpowiedzialnością. Wbrew powszechnej opinii, w naszym wypadku ED sprzyja intensywnemu rozwojowi Mateusza. Wcześniej nie wychodził do kolegów (a jeśli to robił, to bardzo rzadko), zobaczyć go na osiedlu bawiącego się w spontaniczną zabawę graniczyło z cudem. Kiedyś przyszła do mnie koleżanka, totalnie zaskoczona, że widziała Matiego na boisku grającego w piłkę. Nie chciała za bardzo wierzyć, bo dobrze nas zna i wcześniej raczej nierealne było, aby sam z kolegami wyszedł grać. Jakież było jej zdziwienie, kiedy uświadomiłam ją, że to faktycznie był ON. Jeszcze daleko nam do samodzielnego zawierania znajomości, spontanicznych zabaw, ale i tak w przeciągu kilku miesięcy zrobił ogromny postęp.

Więź rodzicielska. Fantastyczna, kolejna zaleta edukacji domowej. ED niesamowicie sprzyja tworzeniu, bądź przywracaniu bliskich relacji w rodzinie. Zarówno między rodzicem, a dzieckiem, jak i rodzeństwem. Nigdy nie miałam tak dobrego kontaktu z dziećmi jak teraz.

Edukacja domowa sprzyja ciągłemu podejmowaniu refleksji na temat wychowania, stylu życia, potrzeb rodziny. Nigdy nie miałam czasu prowadzić takich autorefleksji. Teraz czy chcesz czy nie, nagle samemu dochodzisz do wniosków, dokonujesz pewnych analiz, widzisz stare błędy, wyciągasz z nich konstruktywne wnioski i idziesz dalej. Wcześniej nie miałam na to czasu, nie widziałam, że moje dziecko ma inne potrzeby.

To kilka najważniejszych wg mnie zalet edukacji domowej. W rzeczywistości jest ich jeszcze więcej! Chociażby taki banał, że odkąd dzieci nie chodzą do szkoły, w końcu wszyscy się wysypiamy 🙂 Na temat zalet mogłabym pisać naprawdę długo, nie chciałabym jednak zanudzać.

Jakich Państwa oraz Państwa dzieci potrzeb nie zaspokajała szkoła stacjonarna?

Przede wszystkim nie było indywidualnego podejścia, zwłaszcza w przypadku syna. Nie było partnerstwa między nauczycielem, a uczniem oraz między nauczycielem, a rodzicem (dodam, że w klasach 1-3 u syna mieliśmy super nauczycielkę – kochaną Panią Anię – która mimo braku diagnozy, umiała świetnie dotrzeć do Matiego. Potrafiła wieczorem zadzwonić i zapytać jak się czuje syn, bo w szkole miał kiepski dzień. Bezduszność zaczęła się w 4 klasie). W szkole zabrakło mi też zrozumienia. Dla szkoły liczył się dokument. Nie ma papieru – nie ma możliwości dla dziecka. Tak pięknie się teraz mówi o indywidualnym podejściu, partnerstwie, otwartych ramionach szkół, współpracy, wspaniałej integracji i jeszcze wspanialszej socjalizacji. Ale to tylko puste hasła. Ja oczywiście nie generalizuję, głęboko wierzę, że w Polsce są szkoły, w których moje dzieci poczułyby się jak partnerzy w ciekawym projekcie, a nie jak wróg systemu, którego należy zwalczyć. My niestety nie mieliśmy zbyt dużego szczęścia, ani wsparcia w szkole. Podsumowując zabrakło nam w szkole indywidualizmu, elastyczności, zrozumienia, partnerstwa i takiego zwykłego człowieczego podejścia.

Czy otrzymują Państwo jakiekolwiek wsparcie w edukacji ze strony szkoły, do której zapisane są dzieci?

Ze strony szkoły otrzymujemy ogromne wsparcie. Po pierwsze dostęp do platformy z materiałami edukacyjnymi. Po drugie, już wiemy czym jest prawdziwe, indywidualne podejście do dziecka na egzaminach. Zaznaliśmy w końcu partnerstwa, o które tak kiedyś walczyłam w szkole tradycyjnej. Pokrywane są koszty terapii syna, mamy też możliwość uczestnictwa w fantastycznych spotkaniach integracyjnych, piknikach, zjazdach edukatorów domowych. Dyrekcja oraz nauczyciele zawsze cierpliwie odpowiadają na pytania, nurtujące problemy. Tutaj nie istnieje podejście, że dziecko nie wie. Ono wie, tylko trzeba mu pomóc, żeby sobie przypomniało. Główne hasło szkoły to: „Pomóż mi zrobić to samemu” (jest to Chrześcijańska Szkoła Montessori), nie jest to puste hasło, a rzeczywistość. Dla mnie było to niesamowicie pozytywne zaskoczenie. Na pytanie do dzieci, kiedy chcecie wrócić do szkoły, oboje wspólnie krzyczą: „Nigdy!”. A więc coś w tym jest. Zaznały tradycyjnej szkoły i teraz doświadczają edukacji domowej przy współpracy ze szkołą Montessori, więc mają porównanie.

Jak wygląda Państwa typowy dzień edukacji? Z jakich form kształcenia korzystają Państwo na co dzień?

Nasz dzień rozpoczyna się od wspólnego śniadania. Gdy dzieci chodziły do szkoły, nie było takiej możliwości poza weekendami. Niby banał, ale dla mnie to naprawdę ważne, że możemy wspólnie zjadać posiłki. Raz w tygodniu (zazwyczaj w niedzielę), układam sobie orientacyjny plan działania: co, z kim, kiedy, jaki temat. Oczywiście ten plan często ulega jakimś małym korektom, ale raczej udaje nam się go zrealizować. A nawet jak się nie uda, to mamy naprawdę duże pole możliwości do rozłożenia tego w innym czasie. Syn ze względu na ZA musi mieć stały plan działania, a więc jak sam sobie ustalił, naukę rozpoczyna o godz. 12.30. Najlepiej uczy nam się rano, bądź w przypadku syna właśnie w godzinach ok. 12, ale zdarza nam się spontanicznie usiąść do nauki wieczorem. Dziennie przerabiamy 2-3 przedmioty, zazwyczaj jest to historia, przyroda, angielski lub język polski, matematyka. Dodatkowo dzieci zażyczyły sobie, że chcą się uczyć języka niemieckiego oraz włoskiego. Po nauce jest czas na wspólne przygotowywanie posiłków, czas dla siebie, zajęcia dodatkowe (sportowe, plastyczne, językowe), a wieczorami dzieci poświęcają czas na swoje zainteresowania. Bywają takie dni, kiedy mimo zaplanowanej nauki, robimy zupełnie coś innego – idziemy na spacer do parku, na basen, na lody, gotujemy. Kuchnia jest też znakomitym miejscem do nauki – syn najlepiej zrozumiał ułamki podczas robienia ciasta. Tak naprawdę każde miejsce jest dobre, wystarczy tylko sprytnie podejść do tematu i dzieci nawet nie zauważą, że czegoś się właśnie nauczyły, a co za chwilę przyda się najpierw na egzaminie, a potem w życiu. Duży nacisk kładziemy na naukę rzeczy ważnych, przydatnych w życiu, a więc języki obce, zajęcia sportowe, zajęcia kulinarne. Dzieci mają sobie kiedyś dać radę w życiu, będąc przy tym dobrym człowiekiem. Co z tego, że będą mieć mnóstwo fakultetów, wszystkie świadectwa z czerwonym paskiem, a nie będą potrafiły zagotować wody na herbatę, zrobić samodzielnie zakupów czy mieć spontaniczny odruch pomocy komuś. Absolutnie nie kładziemy żadnego nacisku na oceny. Syn sam ustalił, że dla niego są dwie oceny: zaliczone lub niezaliczone. Koniec i kropka. Jak sam powiedział, jemu szkoda czasu na zdobywanie czerwonych pasków na pokaz, są inne ważniejsze rzeczy. Brzmi może dla niektórych jak cwaniactwo, ale w tym jest naprawdę metoda. Mateusz wiele przeszedł w szkole, zwłaszcza w 4 klasie, bardzo zraził się do nauki i nauczycieli. Na początku było nam ciężko, ale już teraz dajemy sobie radę.  Oczywiście podstawę programową musimy realizować,  za to nasze dzieci są oceniane, taka już jest rzeczywistość. Fantastyczne jest to, że sami dobieramy sobie miejsce nauki, czas nauki, metody, środki, książki.

Dzieci lubią kiedy przygotowuję im ciekawe prezentacje na dany temat, zamiast czytać z podręczników. Lubią jak uczymy się przyrody w lesie, parku, nad morzem. Podręcznik jest takim naszym dodatkowym towarzyszem w nauce, ale nie jest tak, że sztywno bazujemy na nim. Zauważyłam, że najlepiej przyswojona wiedza to ta przez doświadczenie, przez dotyk, a najlepsza kiedy coś się (niby) samemu odkryje. Robimy też projekty, i o ile córka je uwielbia i wymyśla coraz to nowsze, tak syn jeszcze trochę walczy sam ze sobą. Ma mnóstwo ciekawych pomysłów, że aż sama sobie myślę, że ja bym na to nie wpadła. Gorzej bywa z realizacją – syn szybko się poddaje, a czasem wręcz chciałby, aby wykonać to za niego. I tu musimy jeszcze mocno popracować.

Zawsze na początku roku tworzymy wspólnie plan działania. Dzieci mogą go same ułożyć i później się tego trzymamy. Na podstawie ich planu, ja tworzę swoje cotygodniowe. Oczywiście nie wszystko da się zaplanować precyzyjnie, bo nigdy nie wiadomo ile nam zajmą, np. procenty czy pisownia „h” i „ch”. Ale tak, jak już wspominałam, w ciągu roku szkolnego jest mnóstwo czasu, żeby nadrobić ewentualne poślizgi. W tym roku udało się wszystkie egzaminy zaliczyć już w połowie kwietnia. Planujemy rozpocząć naukę w połowie września, ale i tak córka nie wytrzymała i wieczorami rozwiązuje sobie zadania, pisze teksty. Ostatnio toczyła się jakaś rozmowa między nami, nagle syn użył sformułowania: „jedna druga”, na co córka odezwała się, że ona nie rozumie co to znaczy. I tutaj razem z synem szybko wkroczyliśmy do akcji i nim córka się zorientowała, zrozumiała czym są ułamki zwykłe. Tak więc uczymy się wszędzie, nawet na wakacjach, nawet w najbardziej prozaicznych miejscach. Metodą czy środkiem może być dosłownie wszystko. Ja cały czas staram się być tylko partnerką w nauce, stojąc obok i pilnując czy wszystko dobrze przebiega. Jak nie przebiega, to robię wszystko, by dzieci wiedziały jak wejść na prawidłowy „tor nauki”. W taki oto sposób tworzymy nasz wspólny projekt rodzinny, zwany edukacją domową 🙂

 

Bardzo dziękujemy za możliwość przeprowadzenia wywiadu. Zachęcamy do zapoznania się z blogiem Pani Uli: https://www.facebook.com/Mateusz-Asperger-i-Edukacja-domowa-940301716116199/

 

 

Wywiad przeprowadziła: Agnieszka Babilon

Wpłać Darowiznę

Jeżeli nasze działania są dla Ciebie wartościowe, wesprzyj nas i miej wpływ na edukację domową w Polsce!

FreshMail.pl