Serdecznie zachęcamy do zapoznania się z wywiadem przeprowadzonym z Panią Dorotą Chen- Wernik, Polką mieszkającą na Tajwanie, żoną Tajwańczyka, mamą trójki dzieci uczących się w trybie nauczania domowego. Swoje doświadczenia związane z edukacją oraz podróżami opisuje na blogu „Babel School in Tajwan” (https://ourbabelschool.blogspot.tw/).
Czy może Pani w kilku zdaniach opisać czym jest „Babel School”?
Babel School to domowa „szkoła” stworzona 14 lat temu dla trójki naszych dzieci, Zosi (20), Jasia (15) i Ani (7). „Szkoła” ma swoją główną siedzibę na Tajwanie, jednak ma też możliwość przemieszczania się razem z nami. Jej specyfiką jest również wielojęzyczność i wielokulturowość.
Dlaczego zdecydowali się Państwo na edukację domową?
Powodów rozpoczęcia przez nas edukacji domowej jest wiele. Jesteśmy rodziną mieszaną (mąż jest Tajwańczykiem), dzieci chodząc do lokalnej szkoły nie miałyby zbyt wielu okazji do nauki języka polskiego, historii, geografii i literatury polskiej. Bylibyśmy również ograniczeni czasowo jeśli chodzi o wakacje i dłuższe wyjazdy zagraniczne. Jednak głównym powodem uczenia dzieci w domu jest obecny system edukacji na Tajwanie, w którym dzieci uczą się jedynie do egzaminów i testów. W szkole spędzają mnóstwo czasu i nie mają możliwości rozwijania swoich zainteresowań.
Jakie dostrzegają Państwo zalety edukacji domowej?
Jedną z głównych zalet edukacji domowej jest możliwość dostosowania „programu nauczania” i sposobu nauczania do potrzeb dziecka. Każde z moich dzieci uczy się inaczej, ma inne zainteresowania, każde uczy się w innym tempie. W domu rodzic/nauczyciel może wziąć to pod uwagę, w szkole jest to raczej niemożliwe. Dzięki uczeniu dzieci w domu mamy z nimi bardzo dobry kontakt, wiemy jakie mają zainteresowania, jakie problemy. Mamy więcej czasu na wspólne wyjścia i wyjazdy.
Jak wygląda Państwa typowy dzień edukacji? Z jakich form kształcenia korzystają Państwo na co dzień?
Mamy tę wygodę, że możemy przeznaczyć oddzielny pokój na naszą „klasę”. Tam zgromadzone są wszystkie pomoce naukowe, materiały edukacyjne, podręczniki i komputery. Każdy ma swoje miejsce. W ciągu dnia spędzamy tam sporo czasu, staram się by dzieci zaczęły „lekcje” ok. 9:00 rano i z przerwami uczyły się do 13:00. Po obiedzie, jeśli nigdzie nie wychodzimy, to kontynuujemy lekcje. Przeważnie jednak któreś z dzieci ma zajęcia poza domem. Tak więc najmłodsza, Ania chodzi na muzykę, gimnastykę i zajęcia z przyrody (wycieczki). Jasiek ma lekcje gry na saksofonie i zajęcia z muzyki w liceum (sam jest jeszcze w gimnazjum), taniec i piłkę nożną. Zosia, gdy uczyła się jeszcze w domu, miała dużo więcej zajęć, gdyż trenowała łyżwiarstwo figurowe. Co pewien czas dzieci dołączają do grup homeschoolingowych i razem z rówieśnikami chodzą na zajęcia (np. z fizyki i chemii lub z chińskiego).
Jak wygląda edukacja domowa na Tajwanie? Czy jest Pani w stanie wskazać różnice pomiędzy tajwańską, a polską edukacją domową?
Zasadniczą różnicą jest to, że na Tajwanie dzieci edukowane w domu nie muszą zdawać żadnych egzaminów. Nie jest też od nich wymagane by przerabiały „podstawę programową”. Każde dziecko uczy się czegoś innego, w inny sposób i w innym tempie. By móc jednak edukować dzieci w domu należy, za pośrednictwem szkoły rejonowej, złożyć podanie i odpowiednie papiery do Biura Edukacji. Następnie papiery te przekazywane są komisji złożonej z nauczycieli, rodziców edukujących w domu, profesorów zajmujących się edukacją alternatywną, a nawet samych uczniów edukacji domowej (przeważnie licealistów), która decyduje czy dana rodzina jest gotowa by przejąć edukację dziecka. Jeśli są jakieś wątpliwości, to rodzice proszeni są o dalsze wyjaśnienia. Bardzo rzadko zdarza się by podanie o edukację domową zostało odrzucone.
Dziecko uczone w domu zostaje przypisane do konkretnej klasy szkoły rejonowej. Jeśli chce może uczestniczyć w wybranych lekcjach, korzystać z biblioteki, jeździć na wycieczki, brać udział w życiu szkoły. Może, ale nie musi, to decyzja dziecka i rodziców.
Często dzieci w wieku nawet gimnazjalnym chodzą na zajęcia uniwersyteckie jako wolni słuchacze. Nie wiem czy w Polsce jest to przyjęte, czy nie. Tutaj wystarczy porozmawiać z wykładowcą i wykazać swoje zainteresowanie wykładanym przedmiotem by móc uczestniczyć w zajęciach.
Czytając Pani bloga zauważyłam, że przywiązują Państwo dużą wagę do nauki języków obcych. Czy mogłaby Pani w skrócie opisać, jak wygląda nauka języków w Państwa domu?
W naszej rodzinie na co dzień mówimy w trzech językach – po polsku, po angielsku i po chińsku (mandaryńsku). Dla dzieci jest więc sprawą zupełnie naturalną, że również uczą się w trzech językach. Podręczniki i inne książki, DVD, programy komputerowe i strony internetowe, z których korzystamy są również w trzech językach. Wiele pojęć np. matematycznych, fizycznych czy chemicznych poznają równocześnie po polsku i po angielsku. Geografii (poza geografią Polski, oczywiście) jednak uczę po angielsku, to samo z biologią. Historia Polski jest po polsku, historia Tajwanu po chińsku, a świata po angielsku. Prawie wszystkie projekty, które dzieci robią, są w co najmniej dwóch językach. Dzieci żyją w środowisku trójjęzycznym, więc nie uczę ich specjalnie języków. Robimy zadania z gramatyki zarówno polskiej, jak i angielskiej czy też chińskiej. Czytamy literaturę polskojęzyczną, angielskojęzyczną i chińskojęzyczną. Poza wyżej wymienionymi językami dzieci poznają również kilka innych języków. Starsze dzieci uczą się przez Skype japońskiego (z japońską nauczycielką). Najstarsza córka, Zosia, porozumiewa się także po tajwańsku i uczy się sama hiszpańskiego.
Z Pani bloga wynika, że dużo Państwo podróżują. Jakie wartości edukacyjne dostrzega Pani w rodzinnych podróżach?
Wiele nie podróżujemy, ale jak już gdzieś jedziemy, to na dłużej. Najczęściej latamy do Japonii na narty. Na nartach byliśmy również w Kanadzie i w Australii. Poza tym staramy się co roku odwiedzać Polskę. Każdy nasz wyjazd to przynajmniej miesiąc poza domem. Dzięki dłuższym pobytom za granicą, dzieci szybciej uczą się języków obcych, poznają bliżej kulturę i zwyczaje w innych krajach, a także nawiązują bliższe znajomości z lokalnymi dziećmi. W czasie naszych podróży staramy się sporo zwiedzać, poznawać nowe smaki i zwyczaje. Zosia, już dorosła panna, od kilku lat sama wyjeżdża za granicę. Jej wyjazdy są związane z jej pasją i … pracą – narciarstwem. Zosia jest instruktorką narciarstwa i snowboardingu. Jest tak dobra w tym co robi, że już drugie lato z rzędu spędza w USA jako instruktorka i opiekunka na obozie narciarskim dla dzieci i młodzieży. Bardzo przydaje się jej znajomość języka chińskiego, gdyż część uczestników obozu to nieznające angielskiego dzieci chińskojęzyczne. Chcielibyśmy móc częściej podróżować, jednak praca mojego męża nam na to nie pozwala, a podróżowanie bez niego już nie jest rodzinnym podróżowaniem.
Czy zgadzają się Państwo z powszechnym przekonaniem, że edukacja domowa ma negatywny wpływ na kontakty społeczne dzieci?
Zawsze śmieszy mnie to pytanie, bo wydaje mi się, że osoby je zadające mają bardzo niewielkie pojęcie o edukacji domowej, najwyraźniej są przekonane, że dzieci uczone w domu siedzą zamknięte z rodzicami (przeważnie mamą) w domu i nigdzie się nie ruszają. Z mojego doświadczenia i obserwacji wynika, że dzieci uczone w domu mają dużo lepszy kontakt nie tylko z rówieśnikami, ale również z osobami dorosłymi czy też dziećmi młodszymi lub starszymi od siebie. Często uczą się w mieszanych grupach wiekowych. Mają również więcej czasu na bliższe kontakty i zabawy z innymi dziećmi. Rodzice dzieci chodzących do szkoły (szczególnie gimnazjum i liceum) często nie znają kolegów i koleżanek swoich dzieci, a już na pewno nie znają ich rodziców, nie wiedzą więc w jakim środowisku obracają się ich dzieci. Natomiast wśród rodzin edukujących w domu nawiązują się przyjaźnie pomiędzy nie tylko dziećmi, ale i rodzicami. Owocuje to wspólnymi zabawami, wycieczkami, wyjazdami. Jak więc można mówić tu o negatywnym wpływie edukacji domowej na kontakty społeczne dzieci?
Chciałabym dodać jeszcze, że na Tajwanie nie ma egzaminu maturalnego, by kontynuować naukę na uczelni wyższej należy zdać egzamin wstępny. Od paru lat jednak na kilku uniwersytetach, dla dzieci uczonych w systemie edukacji domowej, jest specjalny proces rekrutacyjny. Młodzież ta nie musi zdawać egzaminów, jest przyjmowana na podstawie rozmowy kwalifikacyjnej i przedstawionych wcześniejszych prac.
W pierwszej klasie liceum, moja córka dostała propozycję studiowania na jednym z bardziej prestiżowych uniwersytetów, jednak propozycji nie przyjęła. Wolała poświęcić się temu, co naprawdę kocha, czyli narciarstwu. Otworzyła więc własną szkółkę sportów zimowych w Japonii.
Serdecznie dziękujemy Pani Dorocie za możliwość przeprowadzenia wywiadu. Wszystkich czytelników naszej strony jeszcze raz gorąco zachęcamy do zapoznania się z blogiem „Babel School in Tajwan”.
https://ourbabelschool.blogspot.tw/
Wywiad przeprowadziła: Agnieszka Babilon